Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/196

Ta strona została przepisana.

— Łotrze rozbójniku! — wołał on zaciskając pięści za odchodzącym mniemanym Pawłem Harmant. — Ta to szatańska torebka stała się przyczyną nieszczęścia, na domiar którego czart mnie popchnął w ręce byłego agenta policyi. Siedemdziesiąt tysięcy franków z rąk mi się wymknęło dzięki tobie, ty, podły przybłędo! Dlaczego on jednak miesza się w cudze sprawy, ten niby mój kuzyn, radbym to wiedzieć?
I siadł, zatopiony w głębokiem rozmyślaniu.
— Bądź co bądź — wyrzekł po chwili — lepiej, iż rzeczy w ten sposób się ułożyły. Zostaję teraz pod władzą tego szczwanego lisa, to prawda, sadzę jednakże, iż to mi więcej przyniesie korzyści, niż torba tego głupca starego. Jest on ambitnym i zręcznym niezwykle ten mój kuzyn Harmant; zajdzie daleko, jeśli na drodze coś go nie zatrzyma... Wczoraj naprzykład nie znał lub udawał, że nie zna Jana Mortimera; dziś został jego wspólnikiem i wkrótce spodziewa się zostać jego zięciem.
O! to mądry szpak! bądźmy ostrożni... Obiecuje mi po wylądowaniu miejsce zarządzającego fabryką; wierzę, iż mógłby to uczynić. Mimo to wszystko, silne mam przekonanie, że w jego przeszłości kryje się jakaś tajemnica. Jeżeli ja miałem drobne grzeszki i on je miał zarówno, przysiągłbym. Widocznie coś cięży mu na sumieniu. To szybkie zebranie majątku jest podejrzanem. Schwytał mnie w swe szpony i trzyma, lecz i ja kiedykolwiekbądź schwytać go mogę. Trzeba mi tylko baczniej spoglądać wokoło siebie...
— Niech mnie dyabli porwą! — zawołał — jeżeli mu nie wleję w napój likieru kanadyjczyka, a wtedy, chcąc nie chcąc, wyśpiewa mi wszystko. Tymczasem pójdźmy do bufetu pokrzepić się za jego pieniądze... — Tu odszedł, pogwizdując wesoło.
Przez czas żeglugi „Lorda-Majora“ nie zaszedł żaden ważniejszy wypadek.
Mniemany Paweł Harmant przepędzał dnie w towarzystwie Mortimera i jego córki, prowadząc inżynierem rozmowę o mechanice, a zarazem starając się przypodobać pięknej