ło w głębi podwórza, po lewej stronie bramy, przeznaczonej do wjazdu dla wozów, obok drzwi bocznych, jakiemi wchodzili i wychodzili robotnicy.
Budynek ten składał się z facjatki i piętra.
Na facyjacie mieścił się pokój i kuchnia.
Schody w ślimak kręcone prowadziły na pierwsze piętro, zawierające dwie sztuki mieszkania, jedna z nich służyła Joannie za sypialnię, druga na skład jej rzeczy. Skoro tylko weszła do swej stancyjki po rozstaniu się z Jakóbem, zabrała się do naprawiania bielizny przyniesionej przez praczkę.
Szyjąc, myślała o mianej z nim rozmowie.
— Dla dzieci, zrobiłabym tę ofiarę — szepnęła — nigdy jednakże nic nie zdoła zatrzeć w pamięci obrazu biednego Piotra mojego. — Jakób dojdzie w przyszłości pięknego stanowiska, to pewna, uszczęśliwiłby moje dzieci. Są jednak chwile, że się go lękam. Gwałtowność jego charakteru przestrasza mnie... Jest to człowiek z żelaza. — Nie! — nie... sama wychowam moje dzieci, nie wyjdę za mąż; przyrzekłam to memu biednemu Piotrowi przy łożu śmierci, i dotrzymam słowa. Tu owładniona wzruszeniem, płakać zaczęła.
Juras bawił się opodal swoim konikiem, który był jego ulubionem cackiem. — Posłyszawszy płacz matki, przybiegł do niej.
— Mamo! — zawołał — wyciągając ku niej rączęta — ty płaczesz... dlaczego płaczesz mamo? Kto ciebie zasmucił? Nie płacz... ja będę grzecznym, przyrzekam to tobie.
Joanna pochwyciwszy dziecię przytuliła je do siebie, tysiącznemi okrywając pocałunkami.
∗
∗ ∗ |
Jakób Garaud, jak powiedzieliśmy, skierował się w stronę gabinetu pana Labroue, położonego w części pawilonu dotykającego do biur, kasy i do warsztatów modeli. — Tenże