— Wyjaśniłeś mi rzecz tą dostatecznie — odpowiedział — pojmuję, iż delikatność nakazuje ci milczeć w tym względzie.
— A innych jakich „kabalarstw“ mówiąc twym bulwarowym językiem, nie dostrzegłeś z mej strony? — pytał Garaud.
— Nie, żadnych.
— To dobrze. Tu Jakób zmienił przedmiot rozmowy.
— Powiedz mi, gdzie przepędzasz czas wolny od pracy? — zapytał po chwili — czy masz w New-Jorku przyjaciół, znajomych, jakie wynalazłeś sobie rozrywki?
Owidyusz potrząsnął głową.
— W New-Jorku — odrzekł — jak wszędzie, trudno znaleść prawdziwych przyjaciół, nie szukałem też ich bynajmniej. Co zaś do znajomości, łatwo zawierają się one, szczególniej przy stole gry, a grubo grają jak widzę w tym kraju.
— Byłżebyś graczem? — zapytał Garaud.
— Tak, w rzeczy samej, jest to jeden z małych mych grzechów.
— Bądź bacznym, bo się zrujnujesz.
— Lub się zbogacę kiedy bądźkolwiek, wygrawszy wielką sumę pieniędzy.
— Złudne marzenie! — zawołał śmiejąc się Jakób — czyś wygrał kiedy choć drobną cząstkę z tej sumy?
— Nigdy, przyznają — odpowiedział Soliveau — lecz to nastąpi niechybnie, Czekam cierpliwie; o! bo ja wiele mam cierpliwości i umiem panować nad sobą. Nie gram grubiej nad to co stawić mogę. Dlaczegóż szczęście nie miałoby mi zabłysnąć kiedyś? Przyjdzie i na mnie kolej wygranej, jestem tego pewnym.
— To znaczy, że obecnie przegrywasz — rzekł Garaud.
— Tak.