Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/213

Ta strona została przepisana.

— Przypominam sobie to tylko. żem pracował przy tym stole tam, obok ciebie — rzekł Garaud, siadając na brzegu łóżka.
— Dobrze pamiętasz, tak było... — odparł Owidyusz z półuśmiechem; — lecz siedząc tam, nagle powstałeś z osłupiałym wzrokiem, gestykulując jak szalony, prawiąc dziwne jakieś historye, klnąc mnie ze wściekłością w spojrzeniu, z pianą na ustach, z siniała twarzą: myślałem, doprawdy, żeś zmysły utracił.
Jakób skoczył na środek pokoju.
— Co to znaczy? ja... ja opowiadałem jakieś historye? — zawołał, drżąc cały.
— Tak, miałeś uderzenie na mózg — odparł spokojnie Owidyusz; — pracujesz zbyt wiele, nużysz, męczysz swój umysł i kiedykolwiekbądź zabić cię to może. Podobne ataki są nader niebezpieczne, szczęściem, że teraz zdrowym cię widzę.
Jakób przechadzać się zaczął w ponurem zamyśleniu.
— Czuję się bardzo osłabionym — rzekł — ręce i nogi mam jakby pogruchotane.
— Ha! nic dziwnego, na tyle gestów i wściekłych ruchów — odpowiedział Owidyusz — ręce, nogi i język biegały ci jak śmigi u wiatraka, poczem nagle upadłeś i zaniosłem cię na łóżko.
— Dlaczego nie przyzwałeś doktora? — pytał mniemany Harmant.
Owidyusz zawahał się z odpowiedzią.
— Dlaczego? — powtórzył.
— Tak, pytanie dlaczego? — Przezorność nie pozwalała mi tego uczynić.
— Nie rozumiem, mów jaśniej! — wołał z niepokojem były nadzorca fabryki.
— Mówiłeś, krzyczałeś, opowiadałeś straszne jakieś rzeczy; niepodobna mi było dozwolić, ażeby obcy człowiek to słyszał.