Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/22

Ta strona została przepisana.

dokonanych. Proszę pana tylko, skoro on wróci zechciej powiedzieć, że ja tu byłem, natenczas przywołać mnie każę.
— Dobrze Jakóbie, spełnię o co prosisz.
Nadzorca udał się do warsztatów, gdzie przeglądał soboty i wydawał rozkazy. Z sali składania części maszyn zwrócił się do robotnika, lat około pięćdziesiąt mieć mogącego.
— Wincenty — rzekł doń — spotkałem twojego syna!...
— Powiedział zapewne, że moja żona bardziej słaba... — przerwał zapytany zbladłszy jak marmur.
— Nie, prosił jednakże, abyś się nie opóźniał, wyszedłszy z warsztatów.
— Nic więcej nie powiedział prócz tego?
— Nic.
— Wierzę... panie Jakóbie — odparł Wincenty drżąc cały — jednak gdy chłopiec zatrzymał ciebie i zaleca mi spieszyć się z powrotem, mnie... który nie opóźniam się nigdy, matka jego musi być bardzo słaba. Panie Jakóbie, proszę, udziel mi pozwolenie pójścia na chwilę do domu, to mnie uspokoi.
— Wiesz dobrze że niepodobna mi jest wziąć na siebie odpowiedzialności w tym względzie odrzekł nadzorca. — Znasz przepis reguły. Skoro kto wszedł do fabryki, nie może z niej wyjść aż po uderzeniu dzwonu.
— Wiem o tem... raz jeden wszakże nie staje się zwyczajem... I uprosiwszy pryncypała...
— Pan Labroue jest nieobecnym...
— Nieobecnym... na prawdę?
— Upewniam cię... chciałem z nim mówić, nie ma go... Wyjechał do Crèteil.
— Ach! to nieszczęście! — zawołał robotnik z rozpaczą.
Jakób wyszedł z sali.
Wincenty usiadłszy przy warsztacie śledził go wzrokiem. Skoro nadzorca zniknął, robotnik odpasał szybko fartuch skórzany, pochwycił czapkę i surdut leżący opodal na małym sto-