łeczku i wymknął się z warsztatu tak iż nie zwrócono na niego uwagi. Przeszedł podwórze przesuwając się pod murami, i doszedł do bramy fabrycznej. Tam zapukał w okienko odźwiernej. Było to w chwili, gdy Joanna, płacząc, tuliła ku sobie Jurasia, okrywając go pocałunkami. Postawiwszy dziecko na ziemi, podbiegła ku oknu i wyjrzała lufcikiem.
— Pani Fortier, pozwól mi wyjść — prosił robotnik.
— A czy pan masz na to pozwolenie? — pytała Joanna.
— Nie mam, lecz Jakób wróciwszy powiedział mi, że mój chłopiec mówił mu, iż żona leży chora. Obawiam się, czyli jej nie jest gorzej... to mię zatrważa. Dla uspokojenia chcę pobiegnąć do domu na chwilę.
— Ależ panie Wincenty, ja nie mogę panu otworzyć drzwi bez upoważnienia. Znasz pan regułę...
— Co mi tam! — odrzekł tenże z gniewem — lękam się o moją żonę, chcę ją widzieć... i pójdę!
— Nie nalegaj pan, panie Wincenty — odpowiedziała Joanna — ja ciebię proszę... uczyń to dla mnie. — Gdyby pryncypał dowiedział się żem ci wyjść pozwoliła, srodzeby się na mnie rozgniewał.
— Pan Labroue jest nieobecnym — odrzekł robotnik.
— Proś pan o pozwolenie Jakóba.
— Prosiłem, odmówił. — Zatem ja sam je sobie udzielę. Biegnę do domu i jeśli wszystko zastanę tam dobrze, wracam w oka mgnieniu. Pani Portier... okaż że masz ludzkie serce... Otwórz mi drzwi... wszak nie na zabawę wyjść pragnę. — Otwórz... błagam cię o to! — Gdym wychodził z domu dziś rano, złe miałem przeczucie... Lękam się... otwórz mi pani... proszę... zaklinam!
— Jeżeli uczynię to, co pan żądasz, otrzymam surową naganę.