Pomimo, iż było to wśród zimy, a każdy pamięta, jak ciężką ona była w roku 1880-ym, młoda kobieta pod naciskiem wewnętrznego gorąca, dusiła się prawie. Wielkie krople potu spływały po jej skroniach. Otworzywszy okienko, wsparła rozpalone czoło na kracie żelaznej. Noc była ciemna, płatki śniegu unosiły się w powietrzu.
— Otóż piękna pogoda mi sprzyja — szepnęła z gorzkim uśmiechem.
Objęta mroźnym powiewem wichru, zadrżała, a zamknąwszy okno, zaczęła nasłuchiwać pod drzwiami siostry Filomeny.
— Oby narkotyk ten wydał skutek pożądany — szepnęła — i przedłużył jej sen o tyle, ile będzie potrzeba.
Słuchała dalej przez kilka minut, powstrzymawszy oddech.
— Cisza... — wyrzekła, odchodząc — zgasiła światło... śpi pewnie. Sen prędko przyszedł, czy jednak jutro zrana spać jeszcze będzie?
Odpowiedź na to niepodobną była, czekać należało.
Joanna, wróciwszy do siebie, rzuciła się na łóżko nierozbierając, i rozmyślać zaczęła nad sposobami wydostania się z więzienia. Noc upłynęła nareszcie. Uderzyła piąta na miejscowym zegarze.
Co niedziela o tej porze przychodził stróż otwierać drzwi infirmeryi na noc zamykane. Na odgłos jego kroków wdowa po Piotrze Portier szybko się zerwała, a zapaliwszy latarkę, weszła do pokoju siostry Filomeny.
Zakonnica, z rękami na piersiach złożonemi, spała tak głęboko, że zdała się być prawie umarłą. Joannę ogarnęła trwoga. Wiedziona gorącą chęcią uwolnienia się, czy mimowolnie nie popełniła występku?
Podszedłszy, położyła rękę na piersiach uśpionej. Ciało było ciepłe, serce uderzało. Dozorczyni z ulgą odetchnęła i nie tracąc chwili, udała się do pokoju przełożonej.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/234
Ta strona została przepisana.