Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/242

Ta strona została przepisana.

— Ależ Marya ma słuszność — rzekł były nadzorca — dla czegóż nie mógłbym otworzyć fabryki w pobliżu Paryża, a tem samem dozwolić korzystać rodzinnemu krajowi z mych wynalazków i majątku mego zarazem? Jestem w sile wieku, mogę pracować wiele, i chcę pracować dla mojej córki, która jest dla mnie najwyższą radością, jedyną pociechą na ziemi!
— Słowa twe mogą być dla niej przyjemnemi, ale nie dla mnie — odparł opryskliwie Owidyusz.
— Powtarzam, Marya ma słuszność zupełną — mówił Garaud — nie zważając na wyrazy swego towarzysza. Dosyć zrobiłem dla Ameryki, niech kraj rodzinny korzysta teraz z mych prac i poszukiwań. Jadę do Francyi! Dawidson stręczy mi korzystnego nabywcę na moją fabrykę; przystąpię z nim do układów, oddam za ofiarowaną mi cenę, i przygotuję się do wyjazdu.
— Chciałbym z tobą pomówić kuzynie — zagadnął nagle Soliveau — wejdźmy do twego gabinetu.
— Odłóżmy handlowe interesu na dzień jutrzejszy, proszę — rzekł Jakób.
— Nie o handlowe interesa tu chodzi bynajmniej.
— O cóż więc?
— O rodzinne, domowe sprawy.
— Mów zatem.
— Lecz nie tu.
— Dla czego?
— Ponieważ nie chcę ażeby to, co ci mam powiedzieć było usłyszane przez kogobądź z obcych — odparł Soliveau, przyciszonym głosem. — Do tego pokoju służący wchodzą niespodziewanie, a oni mają słuch ostry...
Paweł Harmant spojrzał na mniemanego kuzyna podejrzliwym wzrokiem.
— Cóż tak ważnego masz mi do powiedzenia? — zapytał.
— Dowiesz się, lecz raz jeszcze proszę wejdźmy do gabinetu, nie będę cię tam długo zatrzymywał...
Weszli obadwa do całkiem oddzielnego pokoju.