— Nie ma tu żadnej zagadki. Podpiszemy akt kupna i sprzedaży. Ty pokwitujesz mnie z odbioru miliona, prócz czego wręczysz mi gotówką czterdzieści tysięcy dolarów na początkowe prowadzenie zakładów.
— Żartujesz — rzekł Jakób z przymuszonym uśmiechem pod którym chciał ukryć wstrząsający sobą niepokój.
— Żartuję? bynajmniej — zaczął poważnie Soliveau — ta propozycya oznacza cenę, jaką nakładam za moje milczenie.
Garaud zerwał się jak tknięty iskrą elektryczą.
— Twoje milczenie? czyż ja go potrzebuję — zawołał — nic nie ukrywam, nie lękam się niczego.
— Jesteś więc pewnym siebie?
— Najzupełniej!
— Poszukaj dobrze kuzynie, poszukaj pilnie w swojej przeszłości — mówił z szyderczym uśmiechem Owidyusz — a spostrzeżesz, że twój powrót do Francyi jest możebnym jedynie w warunku, gdy ja milczeć będę.
Niespokojność przemysłowca w trwogę się zmieniła, mimo, iż nie rozumiał jeszcze co znaczyły groźby Owidyusza.
— Co mówisz? — zapytał drżącym z lekka głosem.
— Mówię — rzekł Soliveau z naciskiem — że Jakób Garaud gdyby był znanym, naraziłby się na niebezpieczeństwo, wracając do kraju gdzie pozostawił tyle świadectw zbrodniczych swych czynów.
Usłyszawszy wymienione nazwisko Jakóba Garaud, były nadzorca, nie będąc panem siebie, przyskoczył z wściekłością do mówiącego.
— Coś ty powiedział? — krzyknął, chwytając go za ramiona i wstrząsając nim silnie.
— Wymieniłem tylko twoje nazwisko — odrzekł niezmięszany Soliveau. — Proszę w obec mnie zrzuć te przybrane pozory, zdejm maskę! Nazywasz się Jakóbem Garaud — mówił dalej, patrząc śmiało w oczy, przed sobą stojącemu — podpaliłeś fabrykę w Alfortville, okradłeś i zamordowałeś
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/244
Ta strona została przepisana.