Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/26

Ta strona została przepisana.

— Tak jest, to prawda — odrzekła potwierdzająco Joanna. — Nieborak ten płakał mówiąc o swej chorej żonie... Prosił mnie... błagał... zmiękczyć się dozwoliłam.
— Mimo iż pani wiedziałaś, że tak postąpiwszy winną się staniesz?
— Wiedziałam... Wzruszenie moje silniejszem było nad rozum. Zresztą Wincenty przyrzekł mi, iż natychmiast powróci.
— A czy wiesz pani jakie następstwa dlań sprowadzi twa słabość?
— Nie wiem, panie Jakóbie.
— Zatem ja panią objaśnię. Od tej chwili nie należy on już do fabryki, a skoro przyjdzie, zabraniam mu drzwi otworzyć.
— Och! panie Jakóbie, podobna surowość...
— Jest potrzebną! — zawołał z naciskiem nadzorca. — Wincenty porzucił robotę jaką miał wykończyć jak najspieszniej... Ja jestem za to odpowiedzialnym. Ja zdaję rachunek pryncypałowi. Uwiadomię go o tem!
— Na Boga! — zawołała z przestrachem Joanna — cała wina na mnie spadnie, a wtedy...
— Moim obowiązkiem jest powiedzieć prawdę.
— Nie, panie Jakóbie; pan nie będziesz do tego stopnia^ okrutnym dlatego biednego człowieka. Nie za sobą ja przemawiam do ciebie, lecz za nim. Wyobrażając sobie iż żona jego jest blizką śmierci, stracił on głowę, chciał przeskoczyć mur, gdybym mu nie otworzyła. Wróci za chwilę, pan Labroue jest nieobecnym i nikt prócz ciebie panie Jakóbie nie wie, że on przełamał regułę. Ach! miej pan litość, gdyby ten człowiek utracił miejsce, znalazłby się w nędzy. Błagam cię, nie oddalaj go. Ja to, ja tylko jestem tu winną. Gdybym była wytrwała w postanowieniu nie otwierania mu drzwi, nie byłby wyszedł, jestem tego pewną. Groził mi tylko dla postrachu iż przez mur przeskoczy. Pan nic nie powiesz o tej