Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/262

Ta strona została przepisana.

Wszedłszy tam, prosił pierwszego z napotkanych urzędników o objaśnienie w tym względzie.
— Pytasz pan o Jerzego Darier — rzekł zagadniony — ależ to jeden z najbardziej kochanych przezemnie kolegów, znam go doskonale i natychmiast adres panu udzielę.
To mówiąc, wyjął notatnik z kieszeni i przeczytał:
— Ulica Bonapartego nr. 19.
Podziękowawszy uprzejmie, Lucyan wyszedł z pałacu.
Zegar wieżowy wskazywał piątą.
— Powinienem zastać go w domu o tej porze — rzekł — ulica Bonapartego w pobliżu. Łucya ma słuszność; źle uczyniłem odsunąwszy się od tego, który mi tyle przyjaźni okazywał. Być może iż on wart więcej na|-innych, nie zmienił się jak tamci.
I ucieszony myślą zobaczenia towarzysza młodości, szedł w stronę ulicy Bonapartego.
Dnia tego Jerzy Darier na krótko ukazał się w pałacu Sprawiedliwości. Mając bronić sprawy w szóstej Izbie sądowej wrócił do swego mieszkania gdzie rozpatrywał akta, na mocy których miał wkrótce wnosić obronę. Dźwięk dzwonka przerwał mu jego pracę, a stara służąca oznajmiła przybycie Edmunda Castel.
Młody adwokat wybiegł z pośpiechem na spotkanie opiekuna, który był razem najlepszym jego przyjacielem.
Edmund nie był już owym młodzieńcem, jakiego widzieliśmy przed laty dwudziestu dążącego drogą ku probostwu de Chévry. Obecnie miał lat przeszło czterdzieści, lecz mimo iż włosy gdzie niegdzie mu posrebrniały, rysy twarzy zachowały dawną otwartość, wesołość i szczerość. Szczupły i zręczny, szedł z podniesioną głową patrząc w świat pogodnie. Przy wykwintnym sukiennym garniturze widniała mu w butonierce wstążeczka Legii honorowej.
— Jakiż gość rzadki, a upragniony! — wołał biegnąc ku niemu Jerzy — dwa tygodnie mój opiekunie niewidzieliśmy się z sobą.