Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/263

Ta strona została przepisana.

— Nie miałem czasu — odrzekł artysta — wykończałem obraz, lecz ty mogłeś był przyjść do mnie, ulica Bonapartego nie jest zbyt odległą od ulicy Assas.
— Pragnąłem tego gorąco — rzekł młody adwokat — lecz byłem zarówno obarczony pracą.
— Przewidywałem to, a chcąc wynagrodzić owo długie niewidzenie się nasze, przychodzę do ciebie na obiad, jeżeli ci tem nie sprawię różnicy.
— Ach jak możesz mówić coś podobnego — zawołał Jerzy — dla przepędzenia z tobą chwil kilku, wszystko jestem gotów poświęcić.
— Rozkaż więc Magdalenie położyć dla mnie nakrycie, a razem i te ciastka z sokiem poziomkowym jakie ona przygotowywać tak wybornie umie.
Jerzy zadzwonił śmiejąc się wesoło. Stara służąca ukazała się w progu.
— Mój opiekun będzie dziś u nas na obiedzie — rzekł do niej.
— Biegnę więc przygotować leguminę z sokiem poziomkowym — mówiła uśmiechając się kobieta.
— Tak, tak, lecz pośpiesz proszę.
— Punktualnie o siódmej podam obiad i przyniosę dwie butelki tego starego wina, które pan Edmund tak lubi.
— Brawo, doskonale — zawołał Jerzy.
— A teraz — począł artysta gdy po odejściu służącej zostali sami — teraz skorom obłatwił się z pilniejszemi robotami, zasiądę do wykończenia obrazu namalowanego przed dwudziestu laty, do którego zaczerpnąłem temat w czasie mej bytności u twego nieodżałowanego wuja, proboszcza w Chévry.
— Obrazu stojącego na stalugach w kącie pracowni twej opiekunie, szarem płótnem nakrytego? — pytał Jerzy.
— Tak.
— Powiedz mi, dlaczego go ukrywasz?