— Nie ukrywam bynajmniej, nie pokazuję tylko, ot! wszystko. Jest to jedna z pierwszych prób moich w malarstwie, a ztąd w niektórych punktach niedokładną być może; właśnie chcę to wszystko poprawić, wyrównać, poczem niech oglądają. Ale — dodał po chwili — będę cię prosił o wyświadczenie mi małej przysługi.
— Rozkazuj proszę.
— Przechowywasz o ile mi wiadomo, ze czcią religijną, jako drogie wspomnienie lat dziecięcych, małego tekturowego konika?
— Tak, jest to pamiątka po mej ukochanej matce, obdarzyła mnie tą zabawką gdy byłem maleńkim — mówił Jerzy — chowam go zatem jak drogą relikwię. Stoi tam na kolumnie, pokryty krepą żałobną.
— Prosiłbym cię, abyś mi użyczył na czas krótki tej drogiej pamiątki.
— Potrzebujesz jej?
— Tak.
— Do czego?
— Do mego obrazu.
Młody adwokat stanął zdumiony.
— Cóż może przedstawiać ów obraz? — zapytał po chudli.
— Wzruszającą i dramatyczną scenę. Żandarmi przychodzą wyzwać młodą kobietę z domu, do którego się schroniła, oskarżona o zbrodnię. Grupa ułożona jest porywająco, otoczenie z licznych osób złożone. Na głównym planie znajduje się przyaresztowana kobieta, mer, żandarmi i strażnicy wiejscy; umieściłem zarówno na tem płótnie twą matkę, twego wuja i ciebie nakoniec, drogi mój Jerzy — opowiadał artysta.
— Mnie? — zapytał ze zdziwieniem syn Joanny Fortier.
— Tak, ciebie, który wyrokiem zdajesz się błagać sprawiedliwości o łaskę dla nieszczęśliwej.
— To się rzeczywiście zdarzyło? miało to miejsce?
— Tak.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/264
Ta strona została przepisana.