Jerzy, pochwyciwszy ręce Edmunda Castel, uścisnął je z uczuciem gorącej wdzięczności.
— Ach, jakżeś dobrymi — wołał — jakiemiż słowy mam ci wyrazić moją serdeczną podziękę? Powiedz mi jednak — dodał po chwili — ta kobieta, o której wspomniałeś, przyaresztowana przez żandarmów u mego wuja na probostwie de Chévry, a zajmująca miejsce na pierwszym planie twego obrazu, w czem ona zawiniła?
— Oskarżono ją o potrójną zbrodnię: kradzież, podpalenie i morderstwo — odrzekł artysta.
— Och! nieszczęśliwa! oddano ją w ręce sprawiedliwości bezwątpienia?
— Tak.
— Jakiż wyrok na nią wydanym został.
— Skazaną została na dożywotnie więzienie.
— Musiała zatem w rzeczy samej być winną?
— Zdaje się, skoro sędziowie zebrane dowody uznali za dostateczne do jej potępienia.
— Czy znasz nazwisko tej nieszczęśliwej?
— Wiedziałem je kiedyś, dziś zapomniałem, nie dziw, tyle lat od tego czasu upłynęło.
W chwili, gdy Edmund to mówił, u drzwi zadźwięczał głos dzwonka.
— Jeżeli to klijent przybywa do ciebie w jakiej sprawie — rzekł — wejdę do przyległego pokoju wypalić cygaro.
— Zostań, dowiemy się kto przyszedł.
Jednocześnie Magdalena oznajmiła przybycie jakiegoś nieznajomego.
— Dał bilet swój wizytowy? — zapytał Jerzy.
— Nie, panie, nie miał go przy sobie, powiedział tylko, że się nazywa Lucyan Labroue.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/267
Ta strona została przepisana.
XXII.