Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/27

Ta strona została przepisana.

całej sprawie panu Labroue wszak prawda? — Wincenty wróci, zasiądzie do roboty i wnet ją ukończy. Pan jesteś dobrym, będziesz miał litość nad tym człowiekiem.
Joanna mówiła głosem ’błagalnym, ze złożonemi rękoma.
— Panie Jakóbie — ozwał się nagle Juraś — nie zasmucaj pan mej mamy...
Nadzorca walczył sam z sobą. Głębokie wzruszenie malowało się na jego twarzy.
— Nie chcę, ażebyś mi wyrzucała, żem odmówił twej prośbie — zawołał nareszcie. — Przez miłość ku tobie Joanno, przebaczę Wincentemu. Źle czynię, ulegając w tym razie, lecz ustępuję. Pryncypał nic o tem nie będzie wiedział.
— Och! dzięki ci, panie Jakóbie, dzięki! — wołała z radością kobieta — wiedziałam że jesteś dobrym.
— Nie jestem dobrym, ale kocham ciebie!
W tej chwili dzwonek odezwał się u bramy.
— Och! to Wincenty powraca — zawołała Joanna — i szybko pociągnęła za sznurek, wychodząc jednocześnie na próg z Jakóbem ażeby ujrzeć nadchodzącego. — Nieszczęściem, owym przybywającym nie był Wincenty, ale właściciel fabryki. — Zmięszanie obojga stojących przed domem opisać się nie da. Juraś pobiegł skryć się w głąb stancyjki.
Pan Labroue zdawał się być w bardzo złym humorze. Zamknąwszy drzwi za sobą zbliżył się do nadzorcy.
— Czy to ty Jakóbie, zapytał oschłym tonem, pozwoliłeś Wincentemu wydalić się z warsztatu?
Usłyszawszy te słowa, Joanna zadrżała.
Jakób zakłopotany stał w milczeniu.
— Nie słyszysz, o co cię pytam? — powtórzył pan Labroue ze wzrastającem zirytowaniem. — Czyś ty go upoważnił do wyjścia?
Nie odpowiedzieć na zapytanie tak jasno sformułowane raz drugi, niepodobna było.