— Jedno nakrycie więcej, Magdaleno — rzekł do niej. — Powiększ liczbę potraw, a zarazem do poprzednio zadysponowanego obiadu dodaj dwie butelki szampana.
Po wyjściu służącej rozmowa zawiązała się nanowo.
— Mówiłeś pan przed chwilą, panie Labroue, że twój ojciec był wynalazcą? — zapytał Jerzy Castel.
— Tak, panie.
— Byłżebyś więc synem Juliana Labroue, właściciela spalonej fabryki przed dwudziestoma laty?
— Tak, mój nieszczęśliwy ojciec został zamordowany w czasie pożaru.
— Twój ojciec zamordowany? — zawołał Jerzy z zdziwieniem — nie opowiadałeś mi nigdy o tym strasznym wypadku...
— Ponieważ sam o nim naówczas nie wiedziałem. W latach mojego dzieciństwa i w pierwszych chwilach młodości ukrywano to przedemną, by nie wywoływać gwałtownego wstrząśnienia. Dowiedziałem się o strasznej tej prawdzie na krótko przed śmiercią mej ciotki. Pan znałeś mojego ojca? — zapytał, zwracając się do Edmunda.
— Nie widziałem go nigdy, słyszałem jednak, równie jak wszyscy natenczas, o ponurej tragedyi w Alfortville, a nazwisko powszechnie szanowanego Juliana Labroue w-yryło się w mojej pamięci.
Szczególny zaiste zbieg okoliczności — myślał w duchu artysta — czyniący syna ofiary najszczerszym przyjacielem syna morderczyni.
— Zbrodniarz więc został ukaranym? — zapytał Jerzy.
— Kobieta oskarżona o podpalenie i morderstwo skazaną została na dożywotnie więzienie — odrzekł Labroue.
— Kobieta?!
— Tak; po spełnieniu tych zbrodni uciekła z Alfortville, została jednak schwytaną na probostwie wioski, położonej o kilka mil od Paryża.
Jerzy rzucił na Edmunda Castel badawcze spojrzenie.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/271
Ta strona została przepisana.