Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/275

Ta strona została przepisana.

cie nie przykrzy mi się bynajmniej. A jak tam z twem sercem Lucyanie?
— Co do mnie, rzecz inna — odparł Labroue, mocno zarumieniony — zanim pomyślę o małżeństwie potrzeba wprzódy zdobyć stanowisko.
— Pomimowolnie przyznaj jednakże, więzłeś w sidłach amora — zawołał Jerzy — spostrzegłszy zakłopotanie przyjaciela.
— No tak... skoro mnie badasz koniecznie.
— Do licha, możeś już narzeczonym?
— Nie przeczę, i to właśnie przyczyna jaka mi nakazuje znaleść grunt stały dla siebie. Łucya, to młode dziewczę, które kocham, jest równie jak ja ubogą; sierota, bez rodziny, została wychowaną w przytułku miłosierdzia. Dusza to jednak czysta, serce złote, a dobroć prawdziwie anielska; obok czego pracowitą jest jak pszczoła!
— Kochasz ją zatem?
— Całem sercem i duszą! bez niej nie istnieje dla mnie szczęście na świecie.
— Miej nadzieję, że miejsce wkrótce otrzymasz w fabryce i będziesz mógł urzeczywistnić swoje marzenia. Zapraszam się naprzód na twe zaślubiny.
W chwili tej, weszła Magdalena oznajmując, że obiad na stole.
Wszyscy trzej udali się do jadalni.
Przy wesołej pogadance obiad przeciągnął się blisko do jedenastej wieczorem.
— Nie trać odwagi i rachuj na nas — mówił Jerzy, żegnając uściśnieniem ręki towarzysza młodości.
Labroue wyszedł od młodego adwokata z sercem pełnem otuchy; wszak o ile on czuł się rozradowanym, o tyle Łucya była smutną. Siedząc schylona nad szyciem, oczekiwała powrotu narzeczonego niecierpliwie, a oczekiwanie to wreszcie w trwogę się zmieniło.