Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/276

Ta strona została przepisana.

— Czyliżby jakie nieszczęście spotkać go miało — zapytywała siebie ze drżenie®, przerywając robotę.
Z uderzeniem w, pół do dwunastej, dzwonek zadźwięczał przy bramie, a jednocześnie stąpanie dało się słyszeć na wschodach. Kroki te zbliżały się szybko w stronę piętra przez nią zamieszkiwanego.
Podbiegła ku drzwiom.
— Czy to pan, panie Labroue? — zapytała zcicha.
Głos jej drżał, zaledwie z piersi dobyć go zdołała.
— Ja! droga Łucyo — odpowiedział.
Obawa dziewczęcia zniknęła.
— Ach! jakże byłam niespokojną, ileż się obawiałam...
— Zkąd, czego?
— Nigdy nie powracałeś tak późno, wyobrażałam sobie że spotkał cię jakiś straszny wypadek.
— Uspokój się droga, źle ci się zdawało, otóż przeciwnie, przynoszę pomyślniejszą wiadomość. Pozwolisz mi wejść do siebie, abym ci wszystko to opowiedział?
— Wejdź, będę słuchała cię, szyjąc.
— Pracujesz tak późno w noc — rzekł Lucyan — prosiłem cię ażebyś tego nie czyniła..
— Twoja w tem wina, musiałam się zająć czemśkolwiek, oczekując na ciebie. Lecz siadaj i opowiadaj. Widziałeś się z twoim dawnym kolegą panem Darier?
— Widziałem, przyjął mnie jak prawdziwy przyjaciel.
— I zatrzymał cię na obiedzie?
— Tak, wprost wracam od niego.
— Jakże... obiecał wynaleść jakie zajęcie?
— Przyrzekł, i jestem pewien, że dotrzyma słowa.
— Jak prędko ustąpić to będzie mogło?
— W ciągu miesiąca otrzymam miejsce dyrektora robót w fabryce pewnego bogatego przemysłowca, otwierającego wielkie warsztaty mechaniczne w pobliżu Paryża, z którym Jerzy żyje w stosunkach ścisłej przyjaźni.
Łucya klasnęła w ręce z radością.