Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/277

Ta strona została przepisana.

— Ach! jakżem szczęśliwa — wołała z uciechą. — Miałam dobre przeczucie, namawiając cię, abyś się udał do pana Darier. A teraz rozejdźmy się, reszta pogadanki na jutro — dodała — pora spóźniona, nie należy nasuwać powodów do plotek naszym sąsiadom.
Lucyan wstał z krzesła. Łucya zbliżywszy się pochyliła czoło ku niemu.
— Dobranoc mój drogi — wyrzekła.
Młodzieniec dotknął ustami czoła dziewczyny.
— Dobranoc — odpowiedział — śpij myśląc o mnie.
— Przyrzekam ci to, do jutra zatem...
— Do jutra!
— Tu rozdzielili się myśląc, iż jeżeli przyszłość ziści ich nadzieje, to wkrótce nierozłączą się z sobą już więcej.

XXIV.

Jerzy Darier, jak mówiliśmy, był człowiekiem zacnego serca. Ciężkie położenie Lucyana wielce go zasmuciło. Znając dobrze swego towarzysza z kolegium, jego inteligencyę, prawość charakteru, uznawał, iż byłoby zbrodnią niejprzyjść mu w tym razie z pomocą.
Opowiadanie o tragicznej śmierci Juliana Labroue zdwoiło chęć Jerzego w wyświadczeniu przysługi synowi zamordowanego. Nie tracąc czasu, nazajutrz rano udał się na ulicę Murillo, dla pomówienia z milionerem o swym protegowanym.
— Zastałem w domu pana Harmant? — pytał otwierającego mu drzwi kamerdynera.
— Nie ma go panie, wyjechał.
— Kiedyś powróci?
— Nie wiem, wszak panna Marya będzie mogła objaśnić pana w tym względzie. Czy mogę oznajmić jej o pańskiem przybyciu?