Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/282

Ta strona została przepisana.

szę, ale na nabożeństwo. I wziąwszy pakiet wyszła ze sklepu, pozdrowiwszy właścicielkę.
— Kwandrans czasu tylko mi pozostaje — szepnęła — chciałabym zmienić ubranie, lecz gdzie, w jaki sposób?
I wciąż szła dalej.
Nagle ujrzała przed sobą otwarte drzwi jakiegoś domu, a w głębi tegoż ciemny Korytarz, na końcu którego rozeznać można było wschody. W wyższej części budynku głębokie panowało milczenie.
Wdowa przystanąwszy tu, zrzuciła welon, zdjęła z siebie futro, odpięła stanik rozwiązała spódnicę i w oka mgnieniu przywdziała kupione przed chwilą ubranie, okrywszy płóciennym czepkiem swą głowę. Następnie przyodziawszy się chustką wełnianą, zwinęła w pakiet ubranie zakonne, okryła go płótnem, w sklepie kupionem a wsunąwszy pod ramię, podążać zaczęła ku stacyi drogi żelaznej.
Obecny jej ubiór dawał jej pozór wiejskiej robotnicy.
Na kilkanaście kroków przed stacyjnym budynkiem posłyszała uderzenie dzwonu. Trwoga ją ogarnęła.
— Miałżeby to pociąg odchodzić?
Z pośpiechem wbiegła do sali.
— Pociąg do Paryża? — pytała zdyszana pierwszego z napotkanych, wskazując na okienko kasy.
— Tam, spiesz się pani — odrzekł — za chwilę odjeżdża.
Joanna przybiegła do okienka.
— Do Paryża — powtórzyła.
— Której klasy?
— Trzeciej.
— Oto jest, cztery franki, czterdzieści pięć centymów.
Wdowa położywszy sztukę pięciofrankową, zniknęła jak błyskawica, spiesząc ku drzwiom wychodzącym na piani kolejowy.
— Lecz odbierz pani resztę! — wołał urzędnik.
Napróżno jednak, Joanna siedziała już w wagonie obok trzech kobiet i młodego z matką jadącego dziewczęcia. Wsu-