Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/289

Ta strona została przepisana.

i wkrótce potem wyjechał do Paryża z przyjacielem zmarłego. Prócz tego szczegółu, nie wiem nic więcej.
— Nazwisko tego przyjaciela?... radabym je wiedzieć...
— Nie wiem, jak on się nazywał.
— Mer tutejszy zna je, być może?
— Obecny mer ma lat dwadzieścia siedem, w owym czasie uczył się jeszcze w kolegium.
— Lecz dawny mer... ten z roku 1861?
— Umarł oddawna, dwóch po nim już było następców...
— A służąca niegdyś księdza Langier?
— Poprzedziła do grobu proboszcza i jego siostrę.
— Ta siostra była wdową, nieprawdaż? — pytała dalej Joanna.
— Tak, wdową.
— Jak więc nazywał się jej mąż?
— Być może, żem kiedyś wiedział o tem, lecz zapomniałem — odrzekł ksiądz.
— Czy ona tu w Chévry umarła?
— Tak mi się zdaje.
— Zatem jej nazwisko musi być zapisanem w aktach kościelnych, jak również w księgach u mera i na cmentarzu po nad mogiłą.
— Było tak, być może, lecz wszystko podczas wojny zniszczonem zostało. Potyczka wznawianą była w tej wiosce po kilkakroć razy, mieszkanie mera wraz z trzecią częścią domostw wieśniaczych spalone zostało, akta kościelne uległy zupełnemu zniszczeniu, nagrobki nawet wrogowie porozbijali granatami.
— A więc — szepnęła wdowa z rozpaczą — nic... nic się nie do wiem!...
Pytania jej wzbudziły podejrzenia w umyśle proboszcza, wzruszenie je z każdą chwilą widoczniejszem stawało się.
— Jakież pobudki osobiste popychają cię do zbadania tych szczegółów? — zapytał ksiądz, brzmieniem głosu, kładąc nacisk na wyrazie osobiste.