Joanna zadrżała. Zbyt była inteligentną, by nie zrozumieć, iż mogła podać się w podejrzanie. Prowadzić dalej ba dania było to wskazać policyi swe ślady w razie, gdyby takowej przyszło na myśl, iż zechce ona poszukiwać w Chévry swojego syna.
— Nie mogę, działać więcej w tej sprawie — pomyślała, nazbyt już wiele mówiłam.
— Wspominałam — wyrzekła po chwili, zwracając się do księdza, śledzącego ją badawczem spojrzeniem — iż nie dla siebie zadaję powyższe zapytania. Jedna z mych przyjaciółek gorąco mnie zobowiązała o dostarczenie sobie szczegółowych wskazówek względem dziecka, wychowującego się niegdyś u sióstr księdza Langier. Ztąd pragnęłam dowiedzieć się o jej nazwisku, by łatwiej osiągnąć wiadomość co do owego chłopczyny.
— Komuś więc wiele zależy na odnalezieniu go — badał proboszcz dalej.
Dźwięk głosu, z jakim te słowa wymówionemi zostały, przekonywał Joannę o wzrastającej nieufności pytającego.
— Nic nie wiem — odparła z lekkiem zakłopotaniem — po wierzono mi tę misyę, spełniłam ją, ot wszystko!
— Ja również nie wiem nic więcej nad to, com ci powie dział rzekł proboszcz. — Przejdź się wpośród wieśniaków, by może, znajdziesz kogoś, co ci udzieli lepsze objaśnienia. Niech cię Bóg prowadzi, me dziecię!...
Wyszedłszy po tych słowach z zakrystyi, a następnie z kościoła, ksiądz pozostawił wdowę Portier. Biedna, zrozpaczona kobieta padła na kolana.
— Boże, mój Boże! — wołała, wznosząc załamane ręce, nic więc, nic nie odnalazłam! — Wszystko jak gdyby się za mnie sprzysięgło! I ksiądz ów nawet, człowiek miłosierdzia, ścigał mnie podejrzliwym wzrokiem, słuchając zapytań, jakich