I nakrywszy stolik serwetą, postawiła na nim karafkę z wodą, pół butelki wina i pudełko sardynek.
— Szkoda, że Lucyan wyszedł — dodała z uśmiechem — zaprosiłabym go na śniadanie. Następnie poprawiwszy ogień W maszynce, szybko jak gazela zbiegła z szóstego piętra do odźwiernej.
— Czy roznosicielka nie zostawiła u pani dla mnie chleba? — spytała.
— Nie panno Łucyo. Tak dla pani, jak dla mnie nie przyniosła dziś wcale. Nieład jak widzę panuje w piekarni. Nie podobna nadal liczyć nam na nich, zmieniają wciąż roznosicielki i ztąd nieporządek się wkrada.
— Ach! to nieznośne w rzeczy samej — zawołało dziewczę — nigdy nam na czas nie dostarczają, a mnie tak pilno, mam odnieść robotę, chciałabym jaknajprędzej spożyć śniadanie i biegnąć.
— Kupiłam sobie funt chleba naprzeciwko w piekarni — wyrzekła kobieta — mogę pani kawałek udzielić, jeżeli zechcesz?
— Przyjmę z wdzięcznością — Łucya odpowie.
Odźwierna otworzyła szafkę, a wydostawszy chleb odkroiła kawałek, podając go szwaczce.
Jednocześnie wysoka, szczupła i brzydka dziewczyna zastukała do drzwi stancyjki odźwiernej, trzymając w koszyku kilka bochenków chleba.
— Otóż roznosicielka! — zawołała Łucya — patrz pani, znów nowa...
I pośpieszyła otworzyć.
— Ależ to nie do wytrzymania! — mówiła wychodząc ku przybyłej odźwierna — skończy się na tem, że całkiem chleba przysyłać nam nie będziecie. Innej piekarni poszukać nam wypadnie!..
— Nie moja wina! — mruknęła z gniewem roznosicielka — zastępuję tę, którą wydalono wczoraj, nie znam jeszcze dobrze klienteli.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/298
Ta strona została przepisana.