specyalnemi dziełami, wraz z rysunkami technicznemi porozwieszanemi na ścianach, dopełniały umeblowania.
Pan Labroue położywszy na krześle kapelusz, usiadł przy biurku.
— Czy byłeś u pana Montreux, któremu prostopadłą maszynę przeszłaliśmy przed dwoma tygodniami? — zapytał Jakóba.
— Byłem panie.
— Dobrze ona funkcyonuje, bez zarzutu?
— Trzebaby posłać na dzień jeden robotnika, dla dokonania małych poprawek, przyrzekłem to uczynić... myślałem o Wincentym... lecz...
— Lecz... — przerwał oschle pan Labroue — Wincenty nie należy już do warsztatów naszej fabryki. Wiesz, iż ja nigdy nie cofam tego co raz powiem. Powinieneś był zgromić surowo jego majstra. Wszak ma on obowiązek czuwania nad ludźmi, którzy pod rozkazami jego pracują. — Jeżeli rzecz podobna powtórzy się jeszcze i z nim postąpię tak, jak z Wincentym. — Wiem, że tobie trudno na raz być wszędzie, powinni się jednak ciebie obawiać, nawet i wtedy, gdy nieobecnym jesteś. — Ufam ci w zupełności, oddałem w twe ręce mą władzę, nie zapominaj o tem!
— Pamiętam panie i staram się me obowiązki spełniać jak najlepiej odrzekł Garaud.
— Brak tobie surowości w postępowaniu. Widzę nieraz rzeczy, które mnie gniewają. Czy wiesz, że robotnica z polerowniczego warsztatu opuściła zajęcie, ażeby pilnować bramy w stancyjce pani Fortier, podczas nieobecności tejże.
— Wiem panie, ale to jest robotnica, która odrabia na sztuki.
— Wszystko jedno! — Zły przykład daje, kto z warsztatu odejść się waży. — Pani Fortier wiedzieć powinna, że jej nie wolno oddalać się z fabryki w roboczych godzinach. — Żałuję żem jej powierzył ten obowiązek. Chciałem jej przyjść
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/31
Ta strona została przepisana.