wskaz, aby jaknajmniej tracić czasu na poszukiwania. Ulica Bourbon była najbardziej oddaloną, zostawiła ją więc sobie na ostatek. Przybyła tam o w pół do dziewiątej.
— Otóż znów nowa roznosicielka! — zawołała, ujrzawszy ją odźwierna.
— Tak jest — odrzekła z uśmiechem Joanna; — miej pani jednak nadzieję, że ta długo pozostanie...
— Będziemy zadowoleni, jeżeli codzień tak punktualnie, jak dzisiaj chleb dostarczycie.
— Będę się starała; a teraz proszę wskazać mi piętra, na które mieszkańcom mam zanosić pieczywo.
Po otrzymanem objaśnieniu zaczęła obchodzić klientów.
Przybywszy na szóste piętro, ujrzała dwoje drzwi naprzeciw siebie, a nie widząc napisu, przystanęła rozmyślając, w które zapukać, gdy nagle Łucja ukazała się w progu.
— Ach! zapewne to chleb przynosisz mi pani? — spytała.
— Tak jest — odrzekła Joanna, olśniona pięknością dziewczęcia. — Bochenek dwufuntowy, nieprawdaż?
— Właśnie dwufuntowy, proszę, wejdź pani, zaraz zapłacę.
Wdowa weszła do stancyjki, w której porządek i czystość zwróciły jej uwagę. Przystanąwszy, wsparła się o poręcz krzesła, ciężko oddychając po przebyciu tylu pięter z ciężarem na plecach.
— Utrudziłaś się pani — wyrzekła Łucya, dając jej pieniądze.
— Tak, nieco. Długą przestrzeń przebyłam; jest to czynność, którą wykonywam raz pierwszy.
— Proszę, chciej pani usiąść na chwilę.
— Dziękuję, śpieszyć mi trzeba — odpowiedziała; — muszę zdać w sklepie rachunek, poczem powrócę do siebie.
Mówiąc to, Joanna jednak nie odchodziła; stała w miejscu, jak gdyby dziwną przykuta siłą, nie mogąc wzroku oderwać od uroczej1 postaci dziewczęcia.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/313
Ta strona została przepisana.