Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/315

Ta strona została przepisana.

— Do widzenia jutro! — wyrzekła — obrzucając dziewczę pełnem życzliwości spojrzeniem.

XXXII.

Przez gałą drogę, wracając do piekarni na ulicę Delfinatu, roznosicielka chleba myślała o pięknem dziewczęciu.
— Łucya! — powtaczała z cicha — ona nazywa się Łucya, jak moja córka! Ach! ileż wspomnień bolesnych obudzą we mnie to imię! Widok tej młodej szwaczki dziwę sprawia na mnie wrażenie... Dźwięk jej głosu, spojrzenie, przyśpieszają — bicie mojego serca... Córka moja byłaby w jej wieku obecnie, i równie piękną jak ona... Czyż ja ją kiedy zobaczę? Co się z nią stało? Gdybym choć wiedzieć mogła, czy żyje? Jakież straszne męki ja znoszę, nie mogąc bez narażenia się zwrócić ku tym, którzyby mnie objaśnić zdołali w tym względzie. Badanoby mnie, dlaczego pytam o to, w jakim celu? Przytrzymanoby mnie niechybnie, a wówczas na zawsze, bez odwołania! Nie, nie!... na siebie samą tylko i traf szczęśliwy liczyć mi należy. Będę odwiedzała, wszelako to młode dziewczę, codziennie jej chleb jej przynosząc, sprawi mi to ulgę; ach! ona mi tak przypomina mą córkę!...
Tak rozmyślając, wdowa Fortier przybyła do piekarni, gdzie właścicielka nie szczędziła jej pochwał za okazaną punktualność i gorliwość, ciesząc się, iż odnalazła nareszcie kobietę, godną zaufania. Nazajutrz, jak i dni następnych, Joanna, zamiast zostawiać chleb u odźwiernej przy ulicy de Bourbon, wchodziła na szóste piętro, aby go osobiście Łucyi doręczyć.
Dziewczę czuło się być coraz więcej pociąganem dziwną, niewytłumaczoną sympatyą ku tej kobiecie, wykonywującej z taką odwagą ciężką swą pracę.
Zwykle na tym domu kończyła roznosicielka swój obchód, starając się choć przez kilka minut pozostać w pokoju szwaczki.