Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/318

Ta strona została przepisana.

Po przeczytaniu tego listu Lucyan uścisnął rękę przyjaciela.
— Dziękuję, stokroć dziękuję — rzekł wzruszonym głosem.
— Podziękujesz mi, gdy rzecz dokonaną; zostanie — odpowiedział młody adwokat. — Włóż teraz list w kopertę, następnie schowaj go do pugilaresu i jutro o dziesiątej zrana zadzwoń do pałacu przy ulicy Murillo.
Nazajutrz Labroue ubrał się nadzwyczaj starannie, chcąc jaknajkorzystniej przedstawić się córce milionera. Nie czynił tego skutkiem lekkomyślnej chęci podobania się jej, lecz dla zyskania względów dziewczęcia, które mu tak potrzebnemi były.
Przed wyjściem wstąpił na chwilę do Łucyi. Dziewczę siedziało pogrążone w smutnej zadumie.
— Odchodzisz? — spytała.
— Tak, ukochana...
— Gorące moje życzenia towarzyszyć ci będą.
— Wiem o tem. Lecz powiedz mi, dlaczego tak smutną cię widzę?
— Miałam przerażający sen tej nocy.
— Sen? — powtórzył z uśmiechem młodzieniec.
— Tak... dręczą mnie żałobne jakieś przeczucia, jestem prawie pewną, iż to się nie uda...
— Czemu się zmieniasz w złowrogie ptaszę, me dziecię? — mówił Labroue — i to wówczas, gdy idę pełen nadziei... idę, ażeby otrzymać sposobność do pracy, która ma zapewnić wspólne nasze szczęście? Powodując się snami, wątpisz o skutku, któremu tyle znaczenia nadać powinnaś! To źle... źle, ukochana!
— Nie moja wina — odparło dziewczę, usiłując się uśmiechnąć — silniejsze to od mojej woli. Chciałam wszystko ukryć przed tobą, niepodobna mi jednak. Wyczekiwałam z upragnieniem tej chwili, w której miałeś zostać przedstawionym właścicielowi fabryki, a skoro nadszedł ów moment, drżę cała...