dzwonka, umieszczonego przy kratach żelaznych, otaczających pałac.
Na dźwięk ten otworzyły się drzwi, umieszczone w pobliżu okrętowania i Lucyan wszedł na dziedziniec.
— Co pan żądasz? — zapytał go odźwierny.
— Chcę widzieć się z panną Harmant? — odrzekł Labroue.
— Pani nie przyjmuje nikogo.
Odpowiedź ta zmięszała nieco Lucyana.
— Przybywam od pana Darier, adwokata pana Harmanta — dodał, przypomniawszy sobie polecenie Jerzego.
Na słowa te dumny służalec przybrał w oka mgnieniu uśmiechnięty wyraz twarzy.
— A! to rzecz inna, panie — odpowiedział; — wiem, pani uprzedziła mnie o tem; racz pan przejść dziedziniec i wejść na główne schody pałacu, ja zaraz powiadomię pana Teodora.
I podczas gdy Lucyan zwracał się ku marmurowym schodom, odźwierny zadzwonił. Mężczyzna nader starannie ubrany, w białym krawacie, ukazał się w przysionku. Był to ów pan Teodor, kamerdyner milionera. Stanął w milczeniu przed Lucyanem.
— Chcę widzieć się z panną Harmant w interesie pana Jerzego Barier — odrzekł Labroue na nieme jego zapytanie.
— Racz pan udać się za mną, pani jest w salonie.
I poprzedzając przybyłego, kamerdyner prowadził go przez kilka pokojów, bogato umeblowanych, aż do wspomnianego salonu.
— Pani — rzekł, unosząc nieco aksamitną portierę — osoba przysłana przez pana Darier, przybyła.
— Proś! — odpowiedziała Marya.
Kamerdyner usunął się, aby zostawić wolne przejście. Córka Pawła Harmant siedziała w salonie, w gustowny negliż