— Czyżbyś się pan obawiał?
— Tak.
— Ależ czego?
— Iż to może się nie udać... Ach! racz pani wspomnieć, że cała ma przyszłość na los rzuconą zostaje.
— Uspokój się pan — mówiła Marya z uśmiechem — masz we mnie wiernego sprzymierzeńca i za skutek dobry poręczam.
Przy tych słowach podała mu drobną swą rękę, która w jego dłoni zadrżała.
— Pójdźmy — ozwała się — bądź pan spokojnym, licz na mnie.
To mówiąc, wyszła z salonu, prowadząc za sobą młodzieńca w stronę pokoju, przytykającego do biblioteki.
— Zaczekaj pan tu chwilkę — wyrzekła — i miej w pogotowiu list od pana Darier.
Drżenie nerwowe opanowało Lucyana.
Dziewczę puknęło z lekka do drzwi biblioteki, a następnie tam weszło.
Przemysłowiec jak wiemy, zajęty porządkowaniem na biurku papierów, zwrócił się w tą stronę.
— Ach! to ty drogie dziecię — zawołał — cóżeś tak rano dziś wstała?
— Rano... mówisz ojcze? czyliż podobna spać o wpół do dziesiątej...
— Już wpół do dziesiątej?
— Jeżeli nie dziesiąta — mówiła z uśmiechem.
— Przyszłaś zapewne wezwać mnie na śniadanie? — pytał Harmant.
— Nie; siądziemy doń dzisiaj po dziesiątej, przyszłam ażeby pomówić z tobą ojcze o interesach.
— O interesach? mówisz to tak poważnie... Być może potrzebujesz pieniędzy na sprawunki dla siebie, mów, a natychmiast ci je wyliczę.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/335
Ta strona została przepisana.