— Jestem gotów zastosować się do pańskiego żądania.
— Przeznaczam ci na początek dwanaście tysięcy franków rocznej pensyi. Uważasz-że to za wystarczające dla siebie?
— W zupełności, panie... nie marzyłem o tak wysokiej cyfrze.
— Przyjmujesz więc?
— Z głęboką wdzięcznością — odrzekł Labroue.
— Rzecz zatem ułożona — ciągnął dalej mniemany Harmant; — od jutra poczniesz czuwać nad urządzeniem zakładu w wielkiej sąsiedniej sali, przytykającej do biblioteki, która pomieści w sobie dwunastu rysowników. Dziś jadę obejrzeć budowle w Courbevoie, zabiorę cię z sobą, ażebyś powziął wyobrażenie o ważności mojej fabryki.
— Pobiegnę na śniadanie i wrócę natychmiast — rzekł Lucyan.
— To niepotrzebne, zjesz z nami śniadanie.
— Panie... to nadmiar łaski... — odparł młodzieniec. — Dzięki tobie, przyszłość, która tak ponuro rozwijała się przedemną, jasno mi teraz świeci. W jakiż sposób zdołam wyrazić mą wdzięczność za to, coś dla mnie uczynił?
— Podziękuj raczej mej córce, swemu przyjacielowi Darier, oraz własnym zdolnościom — rzekł milioner z powagą. — Rzecz już ułożona, powtarzam, a teraz wiesz zapewne drogę do salonu?
— Wiem, panie.
— Zechciej więc zaczekać tam na mnie w towarzystwie mej córki. Powiedz jej, że za pięć minut przybędę, oraz że zostajesz u nas na śniadaniu.
To mówiąc, były nadzorca otworzył drzwi bibblioteki.