Labroue wyszedł upojony radością, zwracając się w stronę, salonu.
Po jego odejściu Jakób Garaud upadł na krzesło złamany, zgnębiony. Przez kilka sekund siedział tak bezsilny, owładnięty trwogą, poczem podniósł nagle głowę. Twarz jego była, purpurową, wzrok dziki, błędny.
— Lucyan Labroue! — wyszeptał stłumionym głosem — syn zamordowanego przezemnie człowieka... Chłopiec, który powinienby być bogatym, przywiedziony do nędzy przez moją zbrodnię... I on... on przyszedł prosić mnie o robotę!... I moja własna córka go proteguje... pod jej opieką przedstawionym mi został! Czyliż fatalność go tu sprowadza lub ręka Opatrzności? Lucyan Labroue, tutaj... w mym domu?! Lucyan Labroue, wierzący w niewinność Joanny, w zbrodnię Jakóba Garaud! Lucyan Labroue, pragnący po dwudziestu dwóch latach pomścić śmierć swego ojca skandalem... wyjawieniem wszystkiego publicznie, wszystkiego, co zniesławićby mogło me dziecko i odrazu zgruchotać gmach tak pracowicie przezemnie w ciągu lat tylu wyniesiony! Nie... nie! — wołał, zrywając się nagle — to nastąpić nie może, to nie nastąpi! Ten młody człowiek już mnie nie opuści, opuścić nie powinien... mym obowiązkiem jest zatrzymać go przy sobie, ażebym mógł znać wszystkie jego czyny, śledzić myśli jego... a w ostatnim razie powstrzymać go, jakem powstrzymał jego ojca, gdy przyzywając pomocy, chciał odkryć, że Jakób Garaud, był podpalaczem, mordercą!...
Po strasznym tym monologu, ów nędznik gotów do nowej zbrodni, gdyby ta potrzebną się okazała do jego ocalenia, upadł powtórnie na krzesło bezsilny, pogrążony w głębokiem milczeniu.
Lucyan, wszedłszy do salonu, znalazł tam Maryę. Dziewczę oczekiwało z niepokojem rezultatu rozmowy pomiędzy nim a ojcem.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/346
Ta strona została przepisana.