Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/351

Ta strona została przepisana.

— Dobrze... połóż to pani na stoliku — odrzekło dziewczę, robotą pilnie zajęte — skoro ukończę ten stanik, wezmę pani miarę... Wszak możesz chwilkę zaczekać?
— Jak najchętniej; ukończyłam już dzienny mój obchód, jestem wolną do jutra rana, nie spiesz się więc, proszę.
— Lubię szyć prędko — Łucya odparła. I szybko migając igłą, rzucała od czasu do czasu ku drzwiom spojrzenie, wsłuchując się w najmniejszy szelest na schodach.
Ta natężona uwaga dziewczęcia i niepokój widoczny w całej jej postaci nie uszła baczności Joanny.
Chcąc poznać tego przyczynę, badać dziewczę należało, a czyliż służyło jej prawo do czegoś podobnego? Poprzestała więc na zadaniu kilku zapytań.
— Jak dawno pani zajmujesz się szyciem? — zapytała nagle, pragnąc dowiedzieć się czegoś z przeszłości młodej robotnicy.
— Od lat sześciu, matko Elizo.
— Uczyłaś się tego w Paryżu?
— Tak, pierwszą naukę szycia udzielano mi w przytułku, gdzie zostałam wychowaną.
Na te słowa Joanna zadrżała.
— Zostałaś wychowaną w przytułku? — powtórzyła żywo.
— Tak — odrzekło smutnie dziewczę. — Nie znałam ni mego ojca, ni matki. Oddano mnie niemowlęciem do przytułku dla opuszczonych dzieci.
— W Paryżu? — pytała drżącym głosem roznosicielka.
Pochylona nad szyciem Łucya, nie dostrzegła silnego wzruszenia, jakie widniało w obliczu przybyłej.
— W Paryżu — odpowiedziała.
— Jak dawno to było?
— Dwadzieścia jeden lat temu.
— Dwadzieścia jeden lat — powtórzyła Joanna, której odległa ta data nasuwała tyle wspomnień bolesnych.
— A ileż panno Łucyo masz lat obecnie?