Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/355

Ta strona została przepisana.

— Joanna usłyszawszy to, zadrżała, jak zadrżał tegoż rana, na te wyrazy mniemany Harmant.
— Ojciec pański zamieszkiwał w Alfortville? — spytała przytłumionym głosem.
— Tak — odrzekł.
— Jakże się nazywał? — badała dalej.
— Julian Labroue; zginął pod morderczym ciosem zabójcy przed dwudziestu jeden laty w czasie pożaru fabryki...
Wdowa uczuła, iż nogi chwieją się pod nią, niewypowiedziana trwoga ogarnęła ją całą. Ona, niewinna, lecz osądzona za potrójną zbrodnię, ona, ta zbiegła z więzienia w Clermont, znalazła się naprzeciw syna Juliana Labroue, ofiary swego morderstwa według sądu ludzkiej sprawiedliwości!.. Gdyby Lucyan odkrył jej prawdziwe nazwisko, uwierzyłby w jej winę.
— Śmierć mego nieszczęśliwego ojca — mówił dalej młodzieniec — głośną była w swym czasie. Czy pani słyszałaś co o tym strasznym wypadku?
— Tak... przypominam sobie — odpowie roznosicielka.
— Pamiętasz więc pani zapewne, iż za te zbrodnie kobieta została skazaną.
— Pamiętam...
— Sąd zawyrokował ją na dożywotnie więzienie, lecz czyliż ta nieszczęśliwa była winną w rzeczy samej? Czy nie stała się ofiarą fałszywych pozorów i strasznego błędu pod względem prawa? Jest to dla mnie zagadką, dla rozwiązania której zaprzysiągłem rozproszyć ciemności, i dozwolić światłu zabłysnąć.
— Wierzysz pan zatem w niewinność skazanej? — pytała z wzruszeniem Joanna.
— W nic dotąd jeszcze nie wierzę... błądzę wśród powątpiewań, które trwać będą, dopóki nie spotkam się z człowiekiem, o jakim twierdzą, że zginął jako ofiara własnego poświęcenia, a który według mnie odegrał łotrowską komedyę,