Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/357

Ta strona została przepisana.

i sam się odda w me ręce. Dzień ten nadejdzie! — powtarzał Lucyan z silnem wewnętrznem przekonaniem — a kto wie... może on jest bliskim.
Powtórnie Joanna omal się nie zdradziła. Chciała zawołać:
— Ta, której szukasz Lucyanie, nie umarła! Ona jest blisko ciebie... Tą kobietą ja jestem!..
Drżenie wstrząsnęło jej ciałem i okrzyk zastygł jej na ostach, najmniejsza nieostrożność w takim razie wystarczyćby mogła aby ją odprowadzono do więzienia, a wtedy należałoby się pożegnać ze wszelką nadzieją odnalezienia swych dzieci. Było więc potrzebnem milczenie z jej strony, nawet przed Lucyanem Labroue, który myślał o jej uwolnieniu.
— Wszakże ta nieszczęśliwa kobieta miała dzieci jak sobie przypominam — odważyła się powiedzieć Joanna.
— Tak, mówiła mi o tem moja ciotka — odparł młodzieniec.
— Co się z nimi stało?
— Nic niewiem.
Wdowa lękając się pytać o więcej, opuściła głowę w milczeniu.
— A więc kochana Łucyo jesteś zadowoloną? — rzekł Labroue do narzeczonej, zmieniając przedmiot rozmowy.
— Ach! szczęśliwą... powiedz... niewysłowienie szczęśliwą!.. zawołało dziewczę.
— Będziemy jednak musieli rzadziej się widywać.
— Dlaczego? — pytała drżąc pomimowolnie.
— Pan Harmant postanowił utworzyć czasowo pracownię rysunkową we własnem mieszkaniu, zaprowadzić w7niej administracyę i skompletować personel. Obecność więc moja pojmujesz, będzie potrzebną tam od rana do wieczora, obok czego pryncypał, chcąc mieć mnie pod ręką, pragnie, ażebym mieszkał w pobliża ulicy Murillo..