Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/362

Ta strona została przepisana.

Nazajutrz w oznaczonym czasie Labroue przybył.na ulicę Bonapartego. Zastał u Jerzego malarza, Edmunda Castel, który już otrzymał wiadomość o pozyskanem przez Lucyana miejscu w fabryce.
— Winszuję panu, szczerze winszuję — rzekł — panie Labroue, stanowiska, którego jesteś godnym; świetna przyszłość obecnie otwiera się przed tobą.
— Wierzę w nią i nie ukrywam, iż mam ważne nadal zamiary.
— Jakież, jeśli zapytać wolno?
— Rozwinąć kiedyś do lotu własne swe skrzydła, pracować nie dla drugich, ale dla siebie samego.
— Miałżebyś pan zamiar kiedyś odbudować warsztaty po swoim ojcu w Alfortville?
— Tak właśnie. Jest to obowiązkiem, który wypełnić postanowiłem. Skoro tylko zaoszczędzę sumę, potrzebną na rozpoczęcie robót, zacznę je wykonywać. Pamięć mojego ojca będzie mnie podtrzymywała w tej pracy.
— Zacne, szlachetne postanowienie — zawołał Darier — postanowienie godne dobrego syna i wielkiego serca. Ambicya, w ten sposób pojęta, jest najwznioślejszem z ludzkich dążeń. A teraz, skoro weszliśmy na drogę wspomnień przeszłości — dodał po chwili — zdam ci rachunek ze starań, przedsięwziętych przezemnie względem odszukania owej kobiety, skazanej za zbrodnię podpalenia i morderstwa.
— A! względem Joanny Fortier?
— Tak właśnie.
— Winna, czy niewinna, nieszczęsna ta wycierpiała wiele — rzekł Lucyan.
— Jak cierpią wszyscy skazani — ozwał się Edmund Castel.
— O! znacznie więcej... — rzekł Jerzy. — Po wydaniu wyroku popadła w obłąkanie.
— W obłąkanie! — zawołał Lucyan.