wszystko co mówiła, odnosiło się do człowieka, którego kochała, do Lucyana Labroue. Być może, iż owa miłość nie dosięgnęła jeszcze tego punktu, gdzie wszystko ustępuje przed namiętnością, istniała już ona jednak widocznie, a to jej istnienie napawało trwogą Jakóba Garaud.
Tak, mimo całej nikczemności charakteru tego nędznika, przerażała go myśl oddania swej córki Lucyanowi. Czuł, iż krew mu w żyłach lodowacieje ni wspomnienie złączenia ręki swego dziecięcia z dłonią Człowieka, któremu ojca zamordował.
— Dobrze zrobiłam — myślała Marya jednocześnie, nie odgadując tego, co się działo w duszy jej ojca — tak... dobrze uczyniłam, wyprowadziwszy na jaw tę kwestyę; wiem teraz, co ojciec mój dla mnie projektuje... Przed jego wolą wszelako, pierwszeństwo mieć musi ma wola. Jeżeli przekonani się, że Lucyan mnie kocha, powiem: Ja chcę! i musi to zostać spełnionem.
Długie milczenie nastąpiło po ostatnich słowach dziewczyny; ojciec i córka siedzieli w zadumie, nie nie mówiąc do siebie, aż wreszcie Harmant przemówił pierwszy.
— Czy wyjedziemy gdzie dzisiaj?
— Jak chcesz mój ojcze... Możemy wyjechać dla oddania wizyt znajomym. Radabym nawet zobaczyć się z córką pani Wiliamson, mieszkającą wraz z rodzicami przy ulicy Bonapartego.
— Najchętniej! Podczas gdy bawić będziesz u swej przyjaciółki, ja odwiedzę Jerzego Darier, z którym nie widziałem się jeszcze po moim powrocie.
— Lecz czy zastaniesz go ojcze w domu, w niedzielę?
— Bezwątpienia... powiedział mi, iż zwykle w niedzielę nigdzie nie wychodzi.
— A więc i ja wraz z tobą pojadę do niego — zawołała Marya, ożywiając się na myśl, iż Jerzy będzie zapewne mówił o Lucyanie.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/371
Ta strona została przepisana.