Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/372

Ta strona została przepisana.

— Czyliż to jednak wypada? — odważył się zaprotestować Harmant.
— Czemu nie? — odpowiedziała — córka w towarzystwie ojca, może iść wszędzie.
— Dobrze... razem więc pojedziemy. Darier pisał do mnie przed trzema dniami, nie miałem dotąd czasu na list jego odpowiedzieć.
— Dziękował ci ojcze zapewne, za przyjęcie pana Labroue...
— Tak, lecz w tym razie, nie on mnie, ale ja jemu winienem być obowiązanym.
— Jakto?
— Ponieważ Jerzy Darier oddał mi prawdziwą przysługę, rekomendując swego przyjaciela.
— Jesteś więc zadowolonym z pana Labroue?
— Bardzo... jest to chłopiec niepospolitych zdolności, przytem zna swoje rzemiosło doskonale!
— A obok tego tak dobrze wychowany, uprzejmy, szlachetny, prawdziwy dżentelmen — dodała z zapałem. — Widzisz więc ojcze, żem się nie omyliła, odkrywszy w nim te wszystkie zalety przy pierwszem widzeniu.
Harmant bacznie spojrzał w swą córkę.
Mówiąc to, dziewczę mocno się zarumieniło i przez chwilę wyrzucała sobie, iż za zbyt może dozwoliła owładnąć się uniesieniu, wkrótce jednakże przybrała spokojność.
— Może to i lepiej — myślała — iż dorozumiewa się, że ja kocham Lucyana. Gdy chwila walki nadejdzie, łatwiejszem mi będzie zwycięztwo.
Były nadzorca wydał rozkaz aby zaprzęgano do powozu.
— Idź, ubierz się, drogie dziecię — rzekł — i ja się również przygotuję.
— Za kwandrans powrócę — odpowiedziała, udając się do swego pokoju.