pędził! Znalazłaby się na bruku bez środków utrzymania z dwojgiem swoich dzieci! A wtedy musiałaby przyjść do mnie!
Tu zamilkł. — Złośliwy uśmiech błąkał się na jego ustach, dzikiem światłem oczy mu błyszczały, lecz po kilku minutach zniknął ów uśmiech, światło w oczach zgasło, i z przybranym spokojem Jakób udał się do warsztatów.
Joanna Fortier z trwogą, łatwą do zrozumienia, przestępowała próg gabinetu pana Labroue. Wewnętrzne przeczucie powiadamiało ją, że to widzenie z właścicielem fabryki przyniesie jej smutek, opłakane następstwa. Drżącą ręką zasztukała we drzwi gabinetu.
— Wejść! — zawołał pan Labroue.
Wdowa otworzywszy drzwi weszła.
— Pan rozkazałeś mi przyjść — wyjąknęła tłumionym głosem.
— Tak jest — odparł inżynier surowo. — Chcę wiedzieć, dla czego pani dziś po południu wyszłaś z fabryki, powierzając swój obowiązek robotnicy z warsztatów, co jest najzupełniej przeciwne regule. — Zajmujesz stanowisko świadczące o zaufaniu, jakiem w tobie położył, stanowisko wymagające bezustannej czujności i silnej woli. Źle zrobiłem, powierzając ci to miejsce, teraz to widzę...
Joanna była dumną i obraźliwą. Wyrazy pana Labroue żywo ją dotknęły.
— Panie! — odpowiedziała — jeżelim opuściła moją stancyjkę, to dla załatwienia potrzeb fabryki. Poszłam za kupnem płynu do lamp nocnych.
— Być może! — nic jednak nie przeszkadzało ci zaczekać do zamknięcia warsztatów i wtedy pójść za tym sprawunkiem. — Osoba opuszczająca robotę aby zastąpić ciebie,