— Dziękuję.
Robotnik odszedł. Soliveau wędrował dalej.
Niezadługo przybył przed wielką bramę budowli, po nad którą na mosiężnej tablicy wyryte było nazwisko:
a poniżej:
— Do czarta! — mruknął Soliveau, — ten dom przedstawia się okazale. Zobaczmy wewnątrz.
Skierował się ku dzwiom bocznym, noszącym napis:
Zadzwonił tam.
Drzwi się otwarły, i jak w pałacu przy ulicy Murillo wyszedł odźwierny ku przybyłemu.
— Co pan żądasz? — zapytał.
— Chcę widzieć się z panem Harmant.
— W celu otrzymania roboty?
— Nie, w interesie.
— Handlowym?
— Osobistym.
— Zatem życzysz pan sobie mówić z samym panem Harmant.
— Tak.
— Udaj się pan więc do biura, tam w głębi... po lewej.
Soliveau poszedł w stronę wskazaną. Zdala, po nad różnemi częściami budynku, mającemu, do stu metrów długości, widniały napisy:
Gabinet dyrektora.
— Tu powinienem go znaleść — mówił, czytając napisy. Idźmy więc śmiało. Zdaje mi się, iż nawet spostrzegam jego szacowną głowę. Śmiech naprzód mnie porywa na wspomnienie tej niespodzianki.