Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/389

Ta strona została przepisana.

Dzwonek zabrzmiał po raz drugi, bardziej gwałtownie niż poprzednio.
Służący pobiegł do gabinetu.

XIII.

— Dzwoniłem dwa razy... czemu nie przychodzisz? — wołał z gniewem Harmant.
— Racz pan wybaczyć... zostałem zatrzymany przez jakiegoś nieznajomego, który chce widzieć się z panem osobiście. Oczekuje on już blisko godzinę.
— Jak się nazywa?
— Pytałem go o to, mówił, iż pan go nie zna.
— Niech wejdzie — rzekł były nadzorca — to odnieś panu dyrektorowi robót — dodał, podając chłopcu arkusze, zapisane cyframi.
Służący wziąwszy papier wyszedł, oznajmiając przybyłemu, że pryncypał go oczekuje.
Soliveau uchylił drzwi gabinetu, czego z razu nie dostrzegł Harmant, zajęty zamykaniem na klucz kasy żelaznej, stojącej pomiędzy dwoma oknami. Na odgłos kroków wchodzącego zwrócił się i zbladł, wydawszy okrzyk trwogi. Widok Owidyusza stojącego przed nim z rękoma w kieszeniach, w kapeluszu na głowie, z miną szyderczo uśmiechniętą, naparł go przerażeniem.
— Dzień dobry kuzynie!.. Jakże twe zdrowie? — pytał paryżanin, śmiejąc się z wywołanego wrażenia.
— Ty! tu... tu... u mnie? — zawołał Garaud.
— Ja sam kuzynie... w mej własnej żyjącej postaci... Lecz do pioruna, masz minę głupią dyabelnie, jak gdybyś widmo ujrzał przed sobą! Nie biegniesz ku mnie z uściskiem... nie podajesz nawet mi ręki! Przyznasz, iż podobne przyjęcie, zaszczytu nie przynosi ci wcale!