nie. Masz znakomity roboczy personel, tak tu, jak w Ameryce, spodziewam się więc, że znajdziesz miejsce — dodał z ironicznym uśmiechem — dla swego biednego kuzyna Soliveau, którego kochasz, a który wypłaca ci się tak dobrze za twOją życzliwość!...
Jakób Garaud zadrżał od stóp do głowy.
— Miejsce dla ciebie tu, w mojej fabryce? — odpowiedział. — Nie, to niepodobna!
— Dlaczego? — pytał Owidyusz.
Karmaut zawachał się. Wyznać prawdy nie mógł, nie mógł powiedzieć: — Ponieważ się znajduje syn zamordowanego przezemnie człowieka, a gdybyś żył w pobliża niego, jedna drobna nieroztropność z twej strony zgubićby mnie mogła.
Milczał przeto, rozmyślając nad odpowiedzią.
— Dlaczego? — powtórzył natarczywie Owidyusz.
— Dlatego, że nie chcę; — zawołał opryskliwie Garaud. — Zresztą nie mam żadnego względem ciebie obowiązku, nie ci dłużny nie jestem! W Ameryce uległem twym wymaganiom, dałem ci w ręce majątek. Mojaż to wina, żeś go nie umiał zachować? Jesteś zrujnowanym, czyń co chcesz teraz!
— Daremne słowa! wyrazy na wiatr rzucone! — odparł Soliveau. — To, coś uczynił, zrobić musiałeś, ponieważ nie widziałeś innego sposobu wyjścia dla siebie. Jak obróciłem temi pieniędzmi, to cię nie obchodzi, lecz cię obchodzić powinno, że jestem teraz bez grosza. Ty nie pozwolisz żyć w nędzy tak bliskiemu krewnemu, kochającemu cię tyle — dodał z ironią — który od tak dawna wiedząc o wszystkiem...
— Chcesz mi dać poznać — przerwał Garaud — że od twojej łaski zależę! Przykładasz znów nóż do gardła, jak w New-Yorku!
— Tst! tst! szkaradne słowa, kuzynie — zawołał, śmiejąc się, Owidyusz. Nie mam zamiaru grozić ci w ten sposób... Przywołuję jedyme wspomnienia...
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/391
Ta strona została przepisana.