Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/392

Ta strona została przepisana.

— Tak, chcesz mnie trzymać w zależności przez resztę mojego życia... Powiedziałeś sobie: Posiadam jego tajemnice, drży zawsze przedemną, a z bojaźni uczyni to, co zechcę...
— No, no — kochany kuzynie — odrzekł Soliveau — istnieje może coś podobnego... przyznaję, wszakże zależy od ciebie, aby nie istniało. Pojedz wszelako, czy nie mam słuszności w tym razie?
— Mówię, że twoje postępowanie jest łotrowskiem, nikczemnem! — zawołał Harmant — że czynisz mnie ofiarą obrzydłego szantażu.
— Znowu te słowa prostacze! pfe... wstydź — się — odrzekł Soliveau: — powietrze Francyi, dziwnie cię gburowatym zrobiło. Byłeś bez porównania grzeczniejszym w Ameryce, zatraciłeś w sobie nawet uczucia rodzinne.
Głuchy gniew ogarniał Jakóba Garaud.
— Przestań tych żartów idyotycznych! — krzyknął świszczącym głosem; — mniej jestem zależnym od ciebie niż sądzisz!
— Doprawdy, kuzynie? no! jakim sposobem?
— Tak! możesz mnie zgubić jednym wyrazem, lecz na coby ci się to przydało? Sądzisz więc, że ja żyjący zniósłbym podobny skandal? y — Za pierwszym rozgłosem tej sprawy wpalę sobie w skroń z rewolweru, a wtedy nie dostaniesz ani grosza z mego majątku, gdyż on w całości należy do mej córki. Twoim więc interesem jest mnie oszczędzać. Wszystko, co uczyniłbyś przeciw mnie, uczynisz przeciw samemu sobie.
Soliveau pojął słuszność uwag Harmanta. Popchnąwszy go do rozpaczy, zamknąłby dla siebie na zawsze jego kasę żelazną, z której czerpać miał nadzieję. Z tych więc powodów zmienił nagle ton mowy.
— Znam twoje zacne serce — rzekł najsłodszym głosem — wiem, iż nie pozostawiłbyś w nędzy swego biednego krewniaka.
— Ma się rozumieć, iż cię nie pozostawię bez środków do życia — rzekł Garand.
— Dasz mi zatem miejsce w fabryce?
— Nie!