— Odsyłać ci będę pieniądze pod wskazany adres.
— Zatem wprost do mnie, do mieszkania, jakie wynajmę. Zostaw mi jednak nadzieję, że jeśli nie pozwalasz mi przyjść do swojego pałacu, w jako życzliwy krewny przyjdziesz uścisnąć mi rękę w mojem mieszkaniu.
— Przyjdę — odrzekł Harmant.
— Więc zgoda pomiędzy nami?
— Tak, ale pamiętaj, że uczyniłem dla ciebie wszystko, co mogłem uczynić; a gdybyś stawiał nowe wymagania i grozić mi się poważył, zginęlibyśmy oba.
— Bądź spokojnym — rzekł śmiejąc się Soliveau.
Harmant usiadł przed biurkiem, a otworzywszy szufladkę, dobył z niej paczkę biletów bankowych, z której sześć odłączywszy, podał takowe byłemu swemu wspólnikowi.
— Dziękuję, — kuzynie! — zawołał Owidyusz, chowając z pośpiechem bilety bankowe do kieszeni. — A teraz mam jeszcze prośbę do ciebie...
— Jeszcze? — zapytał Garaud.
— O! nie o pieniądze tu chodzi.
— O cóż więc?
— Chcę prosić, ażebyś zjadł ze mną śniadanie; podobną uroczystość kilkoma kieliszkami wina uświetnić należy.
— Dziś jest mi niepodobna zadość ci uczynić.
— Dlaczego?
— Mam czas zajęty; mnóstwo interesów do załatwienia w różnych dnia godzinach.
— Przykrą mi jest tw7oja odmowa; przyrzeknij jednakże, iż w innym dniu przyjmiesz moje zaproszenie.
— Gdy się urządzisz w mieszkaniu, pokażesz mi natenczas swoje gospodarstwo.