Znajdowała się w swoim pokoju, dokąd Harmant przychodził uścisnął ją zwykle przed odjazdem, gdy rano wybierał się do fabryki. Zapukał tam zlekka.
— Proszę wejść — odpowiedziała Marya.
Przemysłowiec ukazał się we drzwiach.
Dziewczę już było ubrane, lecz w ów poranek zimny i szary, czując się więcej cierpiącą z powodu zmiany atmosfery, co na nią silnie oddziaływało, siedziała w pół leżąc na szeslongu pod oknem, zatopiwszy w obłokach swe smutne spojrzenie. Spostrzegłszy wchodzącego ojca, uśmiechnęła się zlekka. Bladość jej oblicza była przestraszającą, a na tych bladych policzkach dziewczęcia rysowały się gorączkowe rumieńce. Oczy jej błyszczały światłem podnieconem. Za pierwszem spojrzeniem Harmant odgadł owe złowróżbne symptomy i serce boleśnie mu się ścisnęło. Usiadłszy przy córce, ucałował ją, a ująwszy jej ręce, uczuł, że są rozpalonemi.
— Masz nieco gorączki — wyrzekł ze wzruszeniem.
— Tak... trochę — odpowiedziała.
— Źle spałaś, dzisiaj?
— Bardzo źle.
Przy tych słowach suchy kaszel począł rozdzierać piersi dziewczyny.
— Ty cierpisz! — zawołał Harmant.
— Tak, cierpię, ojcze, mocno cierpię!
Dwie łzy spłynęły z oczu nędznika, w którego duszy, wyzutej z wszelkich uczuć ludzkich, ojcowstwo jedynie pozostało.
— Gdzie źródło twego cierpienia? — wyjąkał z cicha.
— Tam i tu! — odpowiedziała, przykładając rękę kolejno do piersi i czoła.
— W głowie więc i w piersiach? — zapytał.
— Nie, w sercu tylko.
Morderca Juliana Labroue zadrżał.
— W sercu? — powtórzył.
— Tak, ojcze, w sercu.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/398
Ta strona została przepisana.