— A nigdy nie mówiłaś mi o tem... ani mnie, ani doktorom?
— Ponieważ to od niedawna istnieje.
— Doświadczasz zatem bicia serca? — pytał z niepokojem Harmant.
— Nie, jest to niepozwalające określić się cierpienie. Czuje, jak gdyby jakaś ręka, wsunąwszy się w głąb moich piersi, uciskała mi serce. Ojcze — dodała po chwili przyciszonym głosem — chcę przed tobą złożyć wyznanie... wyjawić ci całą prawdę...
— Mów, ukochana...
— Najwyższem mojem cierpieniem — mówiła, ujmując rękę Harmanta i zwracając ku niemu oczy napełnione łzami — jest obawa zasmucenia ciebie. Pojmuję, iż marzyłeś dla mnie o tem, co nazywają świetnem małżeństwem, to się znaczy o związku z bogatą rodziną, z tytułem, z nazwiskiem... wszak prawda?
— Tak, marzyłem dla ciebie o tak wysokich koligacyach którychby ci zazdrościły wszystkie kobiety.
— A więc zaprzestań już marzyć o tem, ponieważ urzeczywistnienie tych snów jest niepodobnem. Jedno, jedyne tylko małżeństwo mogłoby mnie uszczęśliwić. Jeżeli to spełnić się nie da, nigdy za mąż nie wyjdę. Ojcze! od dwóch miesięcy cierpię niewypowiedzianie, zmuszoną będąc ukrywać przed tobą tajemnicę, jaka przytłacza mą duszę. Od dwóch, miesięcy ja kocham kogoś...
Jakób Garaud zadrżał.
— Lucyana Labroue... nieprawdaż? — zawołał.
— Wiesz zatem — wyrzekło dziewczę, tuląc ku piersiom ojca swą głowę.
— Odgadłem to...