Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/402

Ta strona została przepisana.

Służąca z okrzykiem trwogi poskoczyła ku młodej swej pani.
Jednocześnie Marya z lekka się poruszyła.
— Wraca do przytomności... — wyszepnął Harmant z odblaskiem szczęści w spojrzeniu. Boże! miej litość nademną — wyjęknął — nie zabieraj mi jej... nie zabieraj!
I uniósłszy zemdloną zaniósł ją na łóżko.
Kilka kropel krwi ukazało się na ustach dziewczęcia.
Garaud cofnął się z przerażeniem.
Marya uniósłszy powieki spojrzała w około siebie.
— Lucyan... och! Lucyan — z cicha szepnęła.
— Uspokój się... — rzekł Harmant — pochylając się ku niej, będziesz żyła aby go kochać.
Te wyrazy jak iskrą elektryczną ożywiły chorą. Objąwszy rękoma głowę ojca, ucałowała go w oba policzki.
— Dasz mi go zatem? — wyszeptała z cicha.
— Tak... tak!
— Naprawdę?
— Przysięgam!
— Ach! jakżem szczęśliwą! — wyrzekła — radość powraca mi siły... wkrótce wyzdrowieję... ja nie chcę... nie chcę umierać!
Ucałowawszy swe dziecię, Jakób Garaud wyszedł z pokoju, poleciwszy ją staraniom pokojówki. Z progu zwrócił się raz jeszcze, obrzucając pełnem miłości spojrzeniem tę bladą twarz dziewczęcia, dotkniętą już prawie pocałunkiem śmierci.
— Do widzenia me dziecię — rzekł — bądź spokojną... w wieczór się zobaczymy.
Przed pałacem czekał zaprzężony powóz. Wskoczył weń przemysłowiec rozkazując wieść się do Courbevoie.
Głowa mu ogniem płonęła, ból rozsadzał piersi. Przestraszająca walna toczyła się w duszy tego człowieka, chodziło tu o ocalenie życia jego jedynego dziecięcia.
— Niech się co chce stanie! — zawołał z postanowieniem — małżeństwo to do skutku przyjść musi... życie Maryi