Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/405

Ta strona została przepisana.

— Tak... twoje.
— Ależ ja nie chcę ich sprzedać! — zawołał żywo Labroue.
— Ja ci też nie proponuję kupna... bynajmniej...
— Lucyan patrzył zdumiony w mówiącego.
— Po długiem i głębokiem rozmyślaniu, zgłębianiu za i przeciw — mówił Garaud — wypadło, iż chcąc nadać rozwój przynależmy mojemu przemysłowi, potrzeba mi zdolnego a doświadczonego człowieka na mojego wspólnika. Wspólnika tego wybrałem... Ty nim będziesz.
— Ja?! ja pańskim wspólnikiem — zawołał Lncyan, oszołomiony tą propozycyą, w którą nie mógł uwierzyć.
— Tak... ty! powtarzam.
— Lecz panie... moje grunta w Alfortville nie przedstawiają w tysiącznej części wartości Bańskich warsztatów i materyałów...
— Wiem o tem... i nie troskam się tem wcale. Posłuchaj mojej propozycyi panie Labroue. Na gruntach jakie posiadasz w Alfortville, każę moim kosztem zbudować tak wielką jak ta, fabrykę i aktem notaryalnym uczynię ciebie jej właścicielem... Fabryka ta stanowić będzie połowę współki z twej strony. Oba te zakłady jednocześnie będą funkcyonowały i corocznie dochodami w równej połowie dzielić się będziemy. Widzisz, że nic bardziej prostego. Jakże uważasz tę propozycyę?
— Zdaje mi się panie, słuchając ciebie, że śnie, że marzę...
— Nie, to nie marzenie... ofiaruję ci to w rzeczywistości.
— Lecz panie... ja przyjąć nie mogę...
— Dlaczego?
— Ponieważ nie zasłużyłem na podobną ofiarę...
— A czy wiesz w jaki sposób ja doszedłem do majątku? Czy wiesz jak skromny, ubogi mechanik, jakim ja byłem, posiadający jedynie zdolność i odwagę, stałem się wspólnikiem Mortimera? — mówił Harmant.