Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/406

Ta strona została przepisana.

— Siłą pracy?..
— Zapewne... lecz nie w tem znaczeniu jak ty pojmujesz. Ów wielki amerykański przemysłowiec, odkrywszy we mnie specyalne mechaniczne zdolności, zrobił mnie wspólnikiem, ofiarując mi rękę swej córki.
Lucyan zbladł i zadrżał.
— Dlaczegóż nie miałbym pójść za przykładem Mortimera — mówił Garaud dalej — dlaczego miałbym się okazać mniej wspaniałomyślnym? Część majątku, jaką ci proponuję, stanowiłaby posag mej córki...
— Panna Marya miałaby zostać mą żoną? — jąkał Lucyan zmieszany.
— Tak jest... — odpowiedział były nadzorca z przymuszonym uśmiechem. — Moja córka wyróżniła ciebie z śród wielu, oceniła rzeczywistą twą wartość... wyznała mi to dzisiaj. Zgadzam się na jej wybór, ponieważ poważam cię i kocham prawdziwie, byłbym przeto szczęśliwym mogąc cię nazwać swym zięciem.
— Panie... — zawołał żywo Labroue — ofiara, jaką chcesz dla mnie uczynić, dowodzi poważania i życzliwości z twej strony, dumny z niej jestem, ale powtarzam, przyjąć jej nie mogę.
— Dlaczego? — zapytał Garaud niespokojnie.
— Zbyt wielki to zaszczyt dla mnie...
— To nie przyczyna...
— Przyjm ją pan za usprawiedliwienie...
— To wybieg z twej strony... Widzę, że mnie nie zrozumiałeś. Mówiąc, że Marya wyróżniła cię z śród wielu, powinienem był powiedzieć raczej, że ona cię kocha. Tak, biedne to dziecię kocha cię całem sercem, kocha... ze wszystkich sił swoich...
— Panie Harmant — rzekł Lucyan ze wzruszeniem. — Otwartość pańska, szczerym być mi nakazuje. Byłbym nikczemnym, gdybym nie uczuwał dla pana wdzięczności, ale z tem niestety łączy się smutek głęboki...