Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/41

Ta strona została przepisana.

— Nie kłamię nigdy. Do czego bowiem kłamstwo posłużyćby mi mogło? — Z resztą co znaczy jedna skarga więcej przeciw mnie, gdy widzę, że miara przepełnioną została.
— Masz pani słuszność! — odparł pan Labroue, który zdawał się powziąć stanowcze postanowienie. — Postaraj się proszę o inne miejsce dla siebie, z końcem miesiąca opuścisz fabrykę.
— A więc, — zawołała Joanna, dusząc się od płaczu — stało się com przewidywała. Wypędzasz mnie pan! Mój mąż pracował dla ciebie jak uczciwy człowiek, życie położył w twej służbie, jak żołnierz na stanowisku. Za to wypędzasz mnie! — Co cię to obchodzi co ze mną się stanie; co stanie się z mojemi dziećmi, co cię to obchodzi? Wypędzasz mnie! ach, strzerz się pan! ta krzywda nie przyniesie ci szczęścia!
Pan Labroue którego znamy gwałtowny charakter, patrzył w zdumieniu na Joannę.
— Jak to mam rozumieć? — zapytał.
— Nieszczęsna! — zawołał kasjer — ty, ty śmiesz grozić?
Joanna łkała.
— Nie panie, — odpowiedziała zaledwie dosłyszanym głosem — ja nie grożę, nie grożę nikomu, przyjmuję nieszczęście, jakie jedno za drugiem we mnie uderza. Chowam dla siebie mą boleść. Źle wypełniałam służbę, jaką mi pan Labroux powierzył, tem gorzej dla mnie! — Ja zawiniłam, więc odnieść karę powinnam. Odejdę panie, mam jednak nadzieję iż Bóg mnie nie opuści. — Znajdę odwagę i siłę, aby pracować na wychowanie mych dzieci! Nie będę, panie, czekała końca miesiąca na opuszczenie fabryki, odejdę za tydzień. Postaraj się pan o kogoś, który zastąpi me miejsce.
Pan Labroux mimo swej surowości, czuł się głęboko wzruszonym.
— Mylisz się moje dziecko — rzekł do niej łagodnie — ja ciebie nie wypędzam bynajmniej.
— Wszak pan powiedziałeś przed chwilą.