małego pawilonu, otoczonego drzewami. Pociągnął za dzwonek. Kilka minut upłynęło w milczeniu, poczem dały się słyszeć kroki idącego.
Drzwi się otwarły, a w nich ukazał się Soliveau, wygolony, w nowym cylindrze, z parasolem w ręku, od stóp do głowy starannie, z elegancyą ubrany.
Poznawszy przybyłego, wydał okrzyk zdumienia.
— Ty kuzynie! — rzekł — ty u mnie?.. Szczęściem, żeś się pośpieszyły pięć minut później a nie zastałbyś już mnie w domu.
— Widzę, że miałeś zamiar wyjścia — rzekł Garaud — czy jaki ważny interes znagla cię ku temu?
— Bynajmniej — odparł Soliveau — chciałem się przejść po bulwarach, ot! wszystko i wypić kieliszek absyntu.
— Wróć więc wraz ze mną do mieszkania, chcę z tobą pomówić.
— Jestem na twe rozkazy kuzynie.
Tu pozwoliwszy wejść Jakóbowi, zamknął drzwi za nim.
Podczas wyż przytoczonej rozmowy, Soliveau śledził bacznie wyraz twarzy przybyłego. Oblicze to było ponurem, zkąd wniósł, iż odwiedziny te cel ważny mieć musiały.
— Czyś spotkał jaką zaporę na swej drodze? — zapytał z cicha mniemanego kuzyna.
— W mieszkaniu wszystko ci opowiem.
Owidyusz przeprowadził przemysłowca przez ogródek, otworzył przed nim drzwi pawilonu i wprowadził go do pokoju skromnie umeblowanego, lecz odznaczającego się nader starannem utrzymaniem.
— Widzisz — zawołał, śmiejąc się głośno — od czasu, jak żyję z wyznaczonej mi pensyi, stałem się porządnym człowiekiem. Posługaczka przychodzi mi uprzątać co rano, niemogę sobie na żaden zbytek pozwolić... mimo to jednak, schludnie jest u mnie i czysto, nieprawdaż? No, przypatrz się proszę i osądź.
Strona:PL X de Montépin Podpalaczka.djvu/417
Ta strona została przepisana.